Monthly Archives: Styczeń 2015

Haka z browaru Spirifer

DSCF6544

Browar – Spirifer
Styl – Rye IPA
Ekstrakt – 14° Blg
Alkohol – 5,4%
IBU – 55

Hmmm… Spirifer. Pierwszy raz miałem okazję spróbować piwa z tego browaru kontraktowego. Jego nazwa pochodzi od pewnego ramienionoga (mięczak podobny do małża), zamieszkującego morza i oceany w okresie od Ordowiku do Permu, dzisiaj często spotykanego jako skamielina. Podobno to taki najbardziej znany przez paleontologów rodzaj bezkręgowca, a że założyciele browaru są właśnie paleontologami, postanowili użyć tej właśnie nazwy. Ciekawe, ile osób przeczytało to jako Spitfire… Szkoda, że na etykiecie nie ma żadnego wyjaśnienia, a przecież krótka historia byłaby całkiem ciekawa.

Haka, to nazwa tańców Maorysów z Nowej Zelandii. I znów nie znajdujemy żadnej informacji na ten temat na etykiecie. A nazwa ta została zapewne użyta dlatego, że w składzie, oprócz amerykańskich odmian chmielu, znajduje się również odmiana nowozelandzka, Kohatu. Wśród słodów są natomiast wyróżnione żytni i pszeniczny. Piwo zostało uwarzone w czeskim browarze Vyškov.

Haka ma czerwoną, herbaciano-bursztynową barwę i jest lekko mętne. Piana marna, a po piwie żytnio-pszenicznym spodziewałem się czegoś innego, ale winne może być tu słabe nagazowanie. No nieważne. W aromacie wyczuć można głównie akcenty słodowe z domieszką amerykańskiego chmielu (cytrusy) oraz lekki diacetyl, który jednak bardzo nie przeszkadza. Mamy przecież do czynienia z czeskim browarem, a u nich często się to zdarza. Piwo jest wytrawne i nie ma w nim ani pełni, ani gęstości i oleistości, jakiej można byłoby się spodziewać po dodatku słodu żytniego. Można powiedzieć, że jest nawet trochę wodniste. Goryczka jest mocna, a smak to mieszanka karmelu i amerykańskiego chmielu, jednak karmel jest dominujący. Ogólnie ani smak, ani aromat nie należą do intensywnych. Kompletnie czego innego oczekiwałem po Rye IPA, ale na szczęście nie ma tragedii.

Jest to piwo według mnie średnie, ale przynajmniej ma mocną goryczkę, co sprawia, że nie jest totalnie bezpłciowe. Nawet całkiem niezłe, ale nie powiem, że bardzo dobre.

Ocena ogólna – 4/6

 


Molly IPA z Doctor Brew

DSCF6632

Browar – Doctor Brew
Styl – American IPA
Ekstrakt – 16° Blg
Alkohol – 7,1%
IBU – 95

Molly IPA to nie wiadomo już które IPA z browaru kontraktowego Doctor Brew, bo naprodukowali ich tyle, że nie sposób zliczyć. Tym razem mamy do czynienia z piwem ryżowym, bo do kadzi zaciernej wsypano oprócz słodu pilzneńskiego również płatki ryżowe. Czyli żadnych karmelowych smaków nie powinno być. Taki zasyp powinien gwarantować dobre uwypuklenie właściwości smakowo-aromatycznych chmielu użytego przy warzeniu. A do Molly IPA użyto odmian Chinook, Centennial, Mosaic, Ella i Topaz. Ciekawa mieszanka, bo nie są to najpopularniejsze odmiany. Z tego chmielenia wyszło 95 IBU, czyli goryczka powinna być sroga.

Piwo ma barwę bardzo jasną, słomkową, dokładnie taką, jak niemiecki pils, a do tego jest idealnie klarowne. Jest to zasługa użycia wyłącznie słodu pilzneńskiego i płatków ryżowych, tak jak już wcześniej wspomniałem. Aromat jest dziwny, na pewno nie cytrusowy, a bardziej żywiczny, przypominający nieco zapach kalafonii z domieszką nafty i czymś po części wspólnym z poxipolowym aromatem piwa Pale Ale Nelson Sauvin z Birbanta (poprzedni wpis), aczkolwiek jest to tylko subtelne nawiązanie, pewna składowa nuta zapachowa po prostu jest troszkę podobna. Od razu skojarzyłem ten bukiet zapachowy z odmianą Mosaic. Mam wrażenie, że jest jej tutaj najwięcej, bo to dość charakterystyczny aromat. Ogólnie nietypowy, ale ja go lubię.

W smaku mamy umiarkowaną, albo nawet niską słodycz, bez smaków karmelowych, z wyraźnym smakiem chmielu w formie przypominającej nuty obecne w aromacie. Goryczka zaś nie jest aż tak duża, żeby można było mówić o 95 IBU, raczej wygląda mi to na 70, ale cóż, może już mi się receptory zużyły i słabiej odczuwam goryczkę. Tak to się dzieje z wiekiem niestety. Piwa, które kilka lat temu były niesamowicie mega goryczkowe, teraz są… takie o… No ale nie można na nic narzekać w przypadku Molly IPA, bo goryczka jest wyczuwalna naprawdę bardzo dobrze i ma dobrą, niezalegającą formę. Taka szlachetna, można powiedzieć. Piwo jest bardzo pijalne i co chwilę ma się ochotę wziąć kolejny łyk. W ogóle nie mam wrażenia, że jest tutaj 16º ekstraktu, a dla mnie to zaleta, bo nie lubię piw zamulających.

A zatem Molly IPA to świetne piwo z nietypowym, bardzo intensywnym, „mosaicowym” aromatem. Chyba najlepsze ze wszystkich piw Doctor Brew, jakie piłem. Najwyższa ocena jak najbardziej się należy.

Ocena ogólna – 6/6


Birbant Pale Ale Nelson Sauvin

DSCF6631

Browar – Birbant
Styl – Pale Ale
Ekstrakt – 12° Blg
Alkohol – 4,7%
IBU – 40

Po wpadce z Red AIPA, postanowiłem dać Birbantowi drugą szansę. Musiałem to zrobić, bo i tak miałem w zapasie drugie ich piwo, zakupione razem z poprzednim. A zatem przedstawiam single malt Pale Ale single hop Nelson Sauvin. Nowozelandzki chmiel, wedle etykiety, powinien temu piwu nadać aromat winogron i agrestu. Tak w teorii…

Etykieta zdobiąca to piwo jest niemal identyczna, jak wiele innych z Birbanta i trudno jest je odróżnić na pierwszy rzut oka. Widać jednak niebieskie litery głoszące nazwę stylu i odmianę chmielu. Co do barwy, to jest ona standardowa, jak na styl. Zasyp 100% słodu pale ale dał tutaj kolor złocisto-miodowy z lekkim zmętnieniem. Czyli wygląd jest OK. Dziwne rzeczy natomiast pojawiają się podczas przyswajania aromatu. Praktycznie jedynym, co się czuje jest zapach Poxipolu albo Poxiliny. Tak, to jest dokładnie ten zapach. W tle majaczą gdzieś jeszcze nuty karmelowo-słodowe oraz owocowe, ale aromat poxipolowy jest tutaj dominujący. Bardzo ciekawa sytuacja. Sądzę, że aromat ten pochodzi od chmielu. Nelson jest dość specyficzny, a obecna partia może mieć akurat właśnie taki aromat. No cóż, nie jest to wcale strasznie złe, a całkiem interesujące. Nie sądziłem, że piwo może tak pachnieć. W smaku natomiast mamy do czynienia z umiarkowaną słodowością i średnią goryczką oraz lekkim posmakiem owocowo-poxipolowym. Klej w aromacie jest jednak znacznie silniejszy, niż w smaku. Dodatkowo, na samym początku wyczułem wyraźny posmak starego lub naświetlonego chmielu, taki skarpetowo-skunksowy, jaki często pojawia się w piwach w zielonych butelkach. Nie jest to wcale straszne, ja to nawet lubię, ale nigdy nie spotkałem się z tym w piwie rzemieślniczym, ani jakimkolwiek innym górnej fermentacji. Po wypiciu połowy szklanki ten posmak całkowicie zanika. Mimo wszystko, piwo to pije się całkiem przyjemnie, jest smaczne i nietypowe. Daje radę, aczkolwiek mogło być lepiej. Nie jest to jednak teraz wina browaru, jak sądzę, a po prostu właściwości aromatycznych odmiany chmielu Nelson Sauvin. Piłem dwa albo trzy piwa chmielone tą odmianą w zeszłym roku i moje doświadczenia były zupełnie inne, ale to nie ma znaczenia, bo partie z różnych lat mogą się różnić od siebie.

Jest to jedno z najdziwniejszych piw, jakie piłem. Polecam zapalonym majsterkowiczom, hydraulikom i innym fachowcom, którzy Poxipolu używają nie od dziś. Mogę powiedzieć, że Birbant nieco zrehabilitował się tym piwem po słabym Red AIPA. Przynajmniej nie było nudno!

Ocena ogólna – 4/6


Birbant Red AIPA

DSCF6630

Browar – Birbant
Styl – American IPA
Ekstrakt – 16,5° Blg
Alkohol – 6,7%
IBU – 65

W roku 2013, Red AIPA było według mnie jednym z najlepszych piw na Festiwalu Dobrego Piwa i Błota w podwrocławskiej Leśnicy. Oceniłbym je na 6/6 punktów za wspaniały aromat, smak, goryczkę, no po prostu idealne piwo. Wtedy był to wyrób zielonogórskiego browaru restauracyjnego Haust. Obecnie piwowarzy z Hausta mają browar kontraktowy Birbant i kontynuują w nim warzenie niektórych piw z oferty Hausta według podobnych receptur. Red AIPA powróciło zatem jakiś czas temu, a ostatnio jeszcze została zmieniona etykieta, na taką moim zdaniem fajną i profesjonalną (dzieło pewnej agencji reklamowej).

Piwo ma bardzo ładną, czerwoną barwę, idealnie pasującą do stylu i nazwy piwa. Tutaj jednak kończy się to dopasowanie… W zapachu bowiem prawie w ogóle nie czuć chmielu (a jak już, to raczej nie są to amerykańskie chmiele), jest natomiast dużo karmelu i diacetyl. Niestety. W ogóle nie przypomina to aromatu AIPA. Po pierwszym łyku nastąpiło u mnie kolejne zdziwienie. To piwo smakuje jak szampan! No, może nie w stu procentach, ale nuta szampanowa, a raczej taka „szampanskaja iz Moskwy” jest jak najbardziej obecna. Do tego mamy trochę karmelu i diacetylowej mleczności, ale w formie wytrawnej, bo słodyczy tutaj mało, można nawet powiedzieć, że trochę wodniste to piwo. Jest za to średnia goryczka, cierpkość i lekka kwaskowość, bynajmniej nie od zakażenia, czy zepsucia, tylko nie wiadomo od czego. Może z wody albo słodów… Nie ważne. Jedno wiem na pewno. Tak nie smakuje i nie pachnie American IPA.

Miałem tego piwa użyć do panelu degustacyjnego ze znajomymi, ale się rozmyśliłem i teraz wiem, że bardzo dobrze zrobiłem. Pożytku by z tego nie było żadnego. Uznałem, że Red AIPA jest niesprawdzone i nie wiadomo jak smakuje, dlatego wolałem kupić Atak Chmielu i Rowing Jacka jako wzory AIPA. Tak też polecam zrobić innym, którzy chcieliby jakiegoś AIPA skosztować, bo wyrób z Birbanta na pewno nim nie jest. A szkoda, bo po świetnym White AIPA spodziewałem się czegoś równie dobrego z tego browaru. Niestety. Shit happens. Nie polecam.

Ocena ogólna – 2/6


Złap je wszystkie! Stare etykiety AleBrowaru

DSCF6619

Tak, jak już pisałem przy okazji recenzji Rowing Jacka, AleBrowar niedawno zmienił formę swoich etykiet. Nie są już z papieru, tylko z przezroczystej folii, kontra razem z główną etykietą są na jednym arkuszu, zniknęła też krawatka. Całość wygląda teraz bardziej profesjonalnie i elegancko, poza tym znika problem z wiecznie odklejającymi się papierkami. Stare etykiety miały jednak tę właśnie zaletę, że łatwo dało się je odkleić i zachować w kolekcji, a butelka mogła posłużyć do napełnienia jej piwem domowym.

Uzbierało mi się trochę tych etykiet. Niestety nie mam wszystkich, bo brakuje mi jednej, konkretnie Naked Mummy. Nigdy nie piłem tego piwa, bo nie lubię tego stylu i w ogóle nie przepadam za cynamonem. Natomiast etykieta od Brown Foot jest mocno pomarszczona, bo chyba trochę za długo się moczyła. Miałem drugą, ładną, ale gdzieś mi zaginęła. No cóż, dobre i to… Mam jeszcze etykietę od Ortodox Stout, ale jest ona w innym stylu, a chodziło mi o zgromadzenie tych z komiksowymi postaciami.

DSCF6622a

Od zawsze podobały mi się te etykiety. Fajne jest to, że mają spójny styl, a każda ma inny kolor. Do tego postaci narysowane w groteskowym, nieco turpistycznym stylu, które niektórych szokują i odstraszają, a innych wręcz fascynują. Ja należę właśnie do tej drugiej grupy, a moją ulubioną postacią jest Rowing Jack.

Dodatkowo mam jeszcze większość krawatek, ale tutaj brakuje mi już więcej niż jednej. Mam za to dwie wersje z Rowing Jacka:

DSCF6626


Rowing Jack – spotkanie z klasyką gatunku

DSCF6547

Browar – AleBrowar
Styl – American IPA
Ekstrakt – 16° Blg
Alkohol – 6,2%
IBU – 70

Rowing Jacka piłem już tyle razy, że nie sposób tego zliczyć. Już od pierwszego spróbowania, jest to jedno z moich ulubionych piw. Klasyka gatunku od AleBrowaru, jedno z pierwszych polskich American IPA (zaraz po Ataku Chmielu z Pinty). Oba te piwa weszły do sprzedaży nie tak dawno, bo przecież trzy lata to nie jest długi okres, a jednak przez ten czas na polskiej scenie rzemieślniczej tak wiele się wydarzyło. Gdy na świat przyszedł Rowing Jack, mieliśmy tylko dwa piwa w tym stylu, a teraz… Nie jestem w stanie wymienić wszystkich, tak dużo ich się narobiło. Browarów rzemieślniczych mamy mnóstwo, cały czas otwierają się nowe, wypuszczając dziesiątki, a nawet setki nowych piw, bardzo często właśnie American IPA. W tym nowofalowym natłoku często zdarza się, że zapominamy o piwach obecnych na rynku już od jakiegoś czasu, takich, które już piliśmy i szukamy nowości. Ja sam niejednokrotnie złapałem się na tym, że nie zwracałem uwagi na stojące na sklepowych półkach butelki Rowing Jacka czy Ataku Chmielu. Tak, jakbym ich w ogóle nie widział. Szukałem nowości, kupowałem je, a czasami okazywało się, że jednak lepiej bym wyszedł na tym, gdybym kupił tego Rowing Jacka, bo ta nowość jakaś taka… niebardzo. Zatem ostatnio właśnie sięgnąłem po coś sprawdzonego, choć nie do końca. Każda partia sztandarowego piwa AleBrowaru była nieco inna. Niektóre lepsze, niektóre gorsze, więc nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Postanowiłem sprawdzić, czy Jack trzyma poziom, a przy okazji napisać coś o nim na blogu, bo jakimś cudem jeszcze go tutaj nie oceniałem.

AleBrowar ma teraz zmienione etykiety, które prezentują się o wiele bardziej profesjonalnie, niż stare, papierowe. Chociaż te papierowe miały jedną zaletę, mianowicie bardzo łatwo się je odklejało i można było je sobie zachować w kolekcji, a butelki napełnić domowym piwem. 😉 Taką właśnie małą kolekcję starych etykiet akurat posiadam i niedługo zapewne ją opublikuję.

Barwa Rowing Jacka od lat jest niezmienna, a jest to kolor bursztynowo-miodowy z lekkim zmętnieniem. Całość dopełnia ładna piana o idealnej grubości, co świadczy również o prawidłowym wysyceniu piwa. Aromat jest fenomenalny! Bardzo cytrusowy z nutą żywiczną. Od razu daje się wyczuć chmiel Simcoe, moja ulubiona odmiana amerykańska. W smaku obecna jest nienachalna słodycz z lekką nutą karmelową oraz oczywiście amerykański chmiel w dużym stężeniu. Goryczka, wymierzona na 70 IBU, jest solidna i porządna, taką właśnie lubię. Do tego owocowe nuty chmielowe i mamy piwo, które mógłbym pić bez przerwy. Rowing Jack cały czas trzyma dobry poziom i choć zdarzały się czasem małe wpadki, to obecna warka jest moim zdaniem jedną z najlepszych, a może nawet najlepszą w historii. Warto zatem czasami odpocząć od pogoni za najnowszymi „craftami”, nie zabijać się o nie w sklepach jak o baleron za komuny, przystanąć na chwilę i przypomnieć sobie o starej gwardii, która wcale nie śpi i cały czas trzyma formę. Rowing Jack jest tego najlepszym przykładem. Najwyższa ocena jak najbardziej się należy!

Ocena ogólna – 6/6

 


Albert, czyli Niemiec na emigracji

DSCF6398

Browar – Wąsosz
Styl – American Weizen
Ekstrakt – 12,8° Blg
Alkohol – 4,9%
IBU – 30

Browar Wąsosz nazywa swoje piwa imionami sławnych ludzi, którzy nosili lub dalej noszą charakterystyczne wąsy. Najnowsze piwo z tej serii to American Weizen, czyli Hefe-Weizen z amerykańskim chmielem. Styl niemiecki, przeniesiony jak gdyby w amerykańskie realia. A jakiż to bardzo znany Niemiec ze słynnymi wąsami, wyjechał do USA i zadomowił się tam na stałe? Oczywiście Albert Einstein. Myślę, że to był strzał w dziesiątkę, jak dotąd najlepiej dobrana osoba do stylu. Na etykiecie widnieją wąsy Alberta i podstawowe informacje na temat piwa, w tym wartość IBU, wynosząca 30. Sugeruje to, że goryczka jest tutaj nieco większa, niż w klasycznych, niemieckich Weizenach, gdzie IBU oscyluje wokół liczby 10.

Piwo ma barwę klasycznie jasnożółtą ze średnim zmętnieniem. Piana jednak nie tworzy się tak obfita jak na niemieckich Weizenach. Ma postać cienkiej warstwy, która szybko znika. Aromat jest mocno fenolowy. Przeważają w nim goździki, w formie aż takiej trochę chemicznej, poza tym jest ślad bananów i trochę amerykańskiego chmielu w postaci owoców cytrusowych i lekkiej żywicy. Nie jest to zapach najwspanialszy, ale ujdzie. W smaku jest już trochę lepiej, to znaczy mniej wyczuwalne są fenole, a bardziej chmiel objawiający się w postaci średnio-niskiej goryczki i posmaku charakterystycznego dla odmiany Mosaic (bo tylko tej odmiany użyto do chmielenia). Pełnia jest na poziomie średnim, a wysycenie dość wysokie. Ogólnie piwo całkiem nieźle pijalne, orzeźwiające. Podoba mi się połączenie Weizena z amerykańskim chmielem, ale tutaj jest jak dla mnie za dużo fenoli powstałych w procesie fermentacji. Zadecydowanie lepiej by było, gdyby zamiast nich na pierwszy plan wybijały się aromaty bananowe, tak jak to bywa w niektórych Weizenach. To by bardziej pasowało do owocowego charakteru amerykańskich chmieli i piwo nie miałoby takiej chemicznej nuty w zapachu.

Mimo wszystko, Alberta oceniam jako całkiem niezłe piwo, bo są w nim wyczuwalne obie składowe tego miksu styli i jest to pijalne, orzeźwiające piwo, którego przyjemnie byłoby się napić podczas letniego upału. Może wtedy zostanie też dopracowana fermentacja i będziemy mieć coś naprawdę dobrego. 😉

Ocena ogólna – 4/6


Roztoczańskie Dymione

DSCF6045

Browar – Zwierzyniec
Styl – Rauchbier
Ekstrakt – 12,5° Blg
Alkohol – 5,2%

Roztoczańskie Dymione to najnowszy produkt nowego browaru w Zwierzyńcu. Jest na rynku już od jakiegoś czasu i piłem je kilka razy, a dziś postanowiłem napisać recenzję. Jest to wędzony lager, którego trudno zakwalifikować do jakiejś konkretnej kategorii, bo nie jest to Rauchbock ani marcowe dymione ze względu na mniejszy ekstrakt. Sam browar podaje ogólną nazwę stylu jako Rauchbier. Do produkcji użyto pięciu słodów, w tym słodu wędzonego dymem z drewna bukowego. Piwo zostało nachmielone jedną odmianą chmielu – Marynką. Ogólnie rzecz biorąc, te dane są całkiem przyzwoite. Butelkę zdobi bardzo ładna etykieta przedstawiająca las we mgle. Według mnie najlepsza ze wszystkich piw ze Zwierzyńca.

Piwo ma kolor ciemnobrązowy, prawie czarny. Jest klarowne i nalewa się z całkiem ładną pianą. Zapach jest przyjemny, od razu wyczuwalna jest wędzonka i dym, a także nuty słodowe przypominające koźlaka. W smaku jest podobnie, to znaczy słodowa baza podobna do koźlaków no i oczywiście nuty wędzone w formie raczej nie mięsnej, a przypominającej wędzone śliwki. Intensywność tej wędzonki jest średnia, bo tak jak w przypadku „Jak w dym” z Pinty, nie jest to taki poziom, jak w piwach Schlenkerla, ale jednak jest to wyraźny wędzony smak. Mam wrażenie, że w najnowszej partii nawet bardziej intensywny, niż w pierwszych warkach, co akurat wychodzi na plus. Piwo jest dobrze zbalansowane, ani nie za słodkie, ani zbyt wytrawne, ze średnio-niską goryczką. Przeszkadzać może jedynie trochę za wysokie wysycenie, ale gdy będziemy nalewać do szklanki z góry i odczekamy chwilę, to powinno się trochę odgazować i będzie idealne.

Roztoczańskie Dymione to bardzo dobre piwo. Obecnie lepsze, niż na początku. Poleciłbym każdemu na początek przygody z piwami wędzonymi i wszystkim tym, którzy ogólnie lubią ciemne piwa.

Ocena ogólna:
Pierwsze warki – 4/6
Obecnie – 5/6

 


Pinta – Jak w dym

DSCF6399

Browar – Pinta (warzone w Browarze Na Jurze)
Styl – Rauchbock
Ekstrakt – 16,5° Blg
Alkohol – 6,9%
IBU – 28

Pinta Jak w dym to reprezentant stylu wywodzącego się z Niemiec. Rauchbock, czyli koźlak dymiony, swoje korzenie ma w mieście Bamberg, gdzie znajduje się słynny browar Schlenkerla, warzący wędzone piwa, będące ikonami stylu. Pinta również spróbowała swoich sił w tym temacie, tworząc Dymy marcowe (Rauchmarzen) oraz właśnie Jak w dym. Istotą tego piwa jest słód wędzony drewnem bukowym z Weyermanna oraz własny, pintowy słód wędzony dymem z drewna orzecha.

Jak w dym ma barwę ciemnobrązową, jest klarowne i nalewa się z średniej wielkości pianą. W zapachu dominują nuty słodowe i karmelowe, z domieszką wędzonki, takiej dymno-szynkowej, jednak nie jest to aż tak bardzo intensywny wędzony zapach, jaki mamy w przypadku piw Schlenkerla. W smaku również wędzonka jest na średnio-niskim poziomie. Nie poraża i nie powala, jest raczej dodatkiem do słodowej bazy, kojarzącej się z klasycznym koźlakiem. Dodatkowo, niestety obecna jest duża dawka metaliczności. Goryczka jest niska, a chmiel nie jest raczej wyczuwalny, ale to akurat jest normą w przypadku tego stylu. Ciekawe jest natomiast to, że mimo dość wysokiego ekstraktu, piwo nie ma w sobie za dużo pełni i wydaje się trochę wodniste.

Piwo oceniam jako całkiem niezłe, bo pije się je przyjemnie, ale nie oferuje jakichś niesamowitych doznań. Wędzonka ma przyjemny charakter, bardziej dymny, niż mięsny, ale jest jej trochę za mało według mnie. Bardziej czuć tutaj normalnego koźlaka. W porównaniu z Schlenkerlą wypada dość kiepsko. Znacznie mocniejsza wędzonka, porównywalna z tą w wydaniu niemieckim była w innym wędzonym piwie z Pinty – Dymy marcowe, które piłem dwa lata temu. Trzeba będzie spróbować też teraz i zobaczyć, czy coś się zmieniło. Jak w dym polecam natomiast osobom rozpoczynającym przygodę z piwami wędzonymi, bo jak na początek, jest ono bardzo dobre.

Ocena ogólna – 4/6