Monthly Archives: Listopad 2014

Piwny Blog Day 3.0

W sobotę, 22 listopada 2014, w siedzibie Kompanii Piwowarskiej w Warszawie, odbył się Piwny Blog Day 3.0 czyli trzecie forum piwnej blogosfery. Zjechało się tam bardzo wielu blogerów, w tym również i ja, zatem postanowiłem napisać krótką relację.

DSCF5892 DSCF5893

Na miejsce dotarłem równo o 11:00 ze względu na 10-minutowe opóźnienie pociągu, ale okazało się, że nic się nie stało, był przewidziany czas na spóźnienia. Z racji tego, że organizatorem była KP, a całość odbywała się pod patronatem marki Pilsner Urquell, każdy spragniony mógł pić Pilsnera do woli, bez ponoszenia żadnych kosztów. Niektórzy ćwiczyli jednego za drugim, mnie wystarczyły dwa, bo były też inne piwa do spróbowania. Przy pierwszej prelekcji można było spróbować kilku dziwnych piw. Muszę przyznać, że nigdy wcześniej takich nie piłem. Najbardziej zapadło mi w pamięć drugie piwo, a był to Smokey George. Jasne piwo o aromacie starej elektroniki, płytek tekstolitowych, przewodów, radia lampowego… Bardzo, bardzo nietypowy aromat 😀 i wcale nie było złe! Smakowało mi znacznie bardziej, niż Lambiki czy Flanders Red Ale, których ja nie mogę po prostu przyswoić, mimo że wszyscy się nimi tak zachwycają. Sorry, może się nie znam, nie dorosłem czy coś, ale piwo, które smakuje jak kompot o kwaśności soku z cytryny to nie jest mój klimat…

PBD_3_48 DSCF5898

Po degustacji przyszedł czas na obiad w ekskluzywnej restauracji, a po przerwie zaczął się blind tasting, czyli degustacja piw na ślepo, prowadzona przez Rafała Kowalczyka. Trzeba było zgadnąć styl, kraj pochodzenia i nazwę ośmiu piw, a swoje przypuszczenia wpisać do specjalnej tabelki. Udało mi się zgadnąć kilka, natomiast niektóre były dla mnie, jak i dla innych niezłym zaskoczeniem (chodzi tu między innymi o piwa z Kormorana). Następny był wykład na temat odczuwania smaku, prowadzony przez Patryka Pietrzaka. Można było posłuchać o tym, jak są rozmieszczone kubki smakowe na języku i na których częściach odczuwamy konkretne smaki (chociaż ta teoria została zupełnie niedawno obalona przez naukowców, którzy stwierdzili, że wszystkie smaki odczuwamy na całym języku) oraz o tym, że zmysł smaku starzeje się i z wiekiem działa coraz słabiej, dlatego dzieci są tak wyczulone na goryczkę, a np. Kopyr zaczyna ją odczuwać dopiero od 60 IBU (tak, wiem, taki piwny suchar :p).

Następnie odbyły się dwie prelekcje dotyczące nie piwa, a samego blogowania. Treść, pozycjonowanie, docieranie do czytelników, kwestie techniczne itp. Wywiązały się burzliwe dyskusje na różne tematy, na przykład o tym, co jest celem blogowania o piwie. Czy piszemy z pasji, czy dla sławy, czy naszym celem jest zdobycie jak największej liczby wyświetleń, czy zarabianie pieniędzy, czy też może dokumentacja własnych przemyśleń i dzielenie się nimi przy okazji z resztą świata (u mnie właśnie to ostatnie).

W czasie przerw pomiędzy prelekcjami, można było nauczyć się nalewania piwa na różne sposoby, a uczył sam mistrz, zwycięzca Polish Master Bartender 2014.

DSCF5917 DSCF5920

Ostatnim elementem spotkania był panel dyskusyjny na temat tego, czy bloger musi być certyfikowanym sensorykiem. Prowadzili Michał Kopik i Docent. Znów wywiązała się burzliwa dyskusja, by nie rzec nawet „gównoburza”. Rozmowy toczyły się w najlepsze, gdy nagle nastąpiło zapowiadane wcześniej wyłączenie prądu w całym budynku. Światło zgasło i działało tylko awaryjne oświetlenie na klatkach schodowych. Zapadła decyzja o tym, że kończymy i przenosimy się do jednego z warszawskich multitapów. Windy również nie działały, więc trzeba było schodzić po schodach ewakuacyjnych z osiemnastego piętra. Trochę to trwało, ale na pewno zapadnie w pamięć wszystkim jako jedno z nietypowych wydarzeń na Blog Dayu. 😀 Można też było zrobić zdjęcia Warszawy nocą z większej wysokości.

PBD_3_58_Michal Kopik DSCF5930

Ogólnie całą imprezę oceniam bardzo pozytywnie. Wszystko było świetnie zorganizowane, panowała fajna atmosfera, no po prostu pełen profesjonalizm. Z chęcią powróciłbym tam za rok i mam nadzieję, że odbędzie się kolejna edycja.


Birbant White AIPA

DSCF5942

Browar – Birbant (warzone w browarze Zarzecze)
Styl – American India Pale Ale
Ekstrakt – 15,5° Blg
Alkohol – 6,5%
IBU – 60

Przyznam szczerze, że kupiłem to piwo bez większego zastanowienia. Takie tam, po prostu kolejne piwo z Birbanta, na zasadzie „a wezmę, zobaczę, może będzie dobre”. Do tego etykieta, ładna, ale trochę mniej zachęcająca niż pierwsza seria etykiet, które według mnie były po prostu genialne. Nowe etykiety już nie wywołują u mnie tego zachwytu, chociaż dalej mamy tam rysunek włosów porastających głowę jakiegoś człowieka. Jest więc zachowana pewna idea.

Piwo nazywa się White AIPA i na początku myślałem, że będzie to połączenie Witbiera i AIPA (na przykład jak Białe IPA z Artezana czy Dwa Smoki z Pracowni Piwa). W składzie nie ma jednak ani kolendry, ani skórki pomarańczy, ani niesłodowanej pszenicy, a drożdże, jakie zostały użyte, to standardowe „aipowe” US-05. Jedynym, co odróżnia to piwo od zwykłego AIPA, to dodatek słodu pszenicznego (może w takim razie powinno być Wheat AIPA?).

Spodziewałem się też bardzo jasnej barwy, takiej jak mają Witbiery czy chociażby Hefe-Weizeny, ale i tutaj nie trafiłem. Barwa jest taka, jak w jakimś West Coast IPA, czyli złocisto-miodowa, ze zmętnieniem pochodzącym od słodu pszenicznego. Od razu widać, że jest ciemniejsze, niż obydwa style nazywane w Europie „białymi” (z flamandzkiego „wit”, z niemieckiego „weiss”). Oczywiście nie będę jednak tego traktował jako wadę, barwa piwa ma dla mnie niewielkie znaczenie, bardziej liczy się smak i aromat.

Co do smaku i aromatu, to muszę powiedzieć, że to piwo powaliło mnie kompletnie! Dawno nie piłem czegoś tak dobrego. Wyczuć w nim można bardzo, naprawdę bardzo dużo aromatów owoców tropikalnych, zwłaszcza mango i marakui, poza tym też cytrusów, ananasa, brzoskwini i innych owoców, których już nie jestem w stanie nazwać. Do tego doskonale pasuje obecna w tym piwie słodycz, która jest tu na poziomie dość wysokim i daje odczucie pełni w smaku. Normalnie jak landrynki wieloowocowe, chociaż oczywiście nie aż tak słodkie jak landrynki. Goryczka jest na poziomie średnio-wysokim i takie natężenie odpowiada mi w zupełności w przypadku tego piwa. Poza tym jest krótka i niezalegająca. Nigdy wcześniej nie piłem piwa aż tak bardzo owocowego, w którym wszystkie te tropikalne aromaty pochodzą z chmielu. Zostały tutaj użyte cztery odmiany: Sorachi Ace, Centennial, Tomahawk i Chinook. Nie próbowałem jeszcze żadnego piwa single hop Sorachi Ace, ale z tego, co słyszałem, to właśnie ten chmiel daje tak ciekawe efekty. Trzeba będzie z nim zrobić jakieś domowe piwo.

Podsumowując: jak dla mnie, to póki co, jest to piwo roku 2014. Naprawdę świetne! Wyjątkowo bardzo udane. Mam nadzieję, że kolejne warki, będą tak samo dobre (o ile będą w ogóle). Nigdy wcześniej Birbant aż tak mnie nie zaskoczył, ale to piwo jest po prostu mistrzowskie!

Ocena ogólna – 6/6


Żywiec APA

DSCF5856

Browar – Bracki Browar Zamkowy w Cieszynie (Grupa Żywiec)
Styl – American Pale Ale
Ekstrakt – 12,5° Blg
Alkohol – 5,4%

Żywiec APA. O tym piwie napisali już chyba wszyscy i wszystko (niektórzy nawet jeszcze zanim mieli okazję spróbować, już swoje opinie pisali), ale ja specjalnie żadnych recenzji nie czytałem, żeby móc napisać to, co sam myślę i nie sugerować się niczyimi słowami. Oczywiście nie mogę tego udowodnić, ale musicie mi uwierzyć na słowo.

Już sam fakt, że Grupa Żywiec zdecydowała się na wypuszczenie na rynek piwa górnej fermentacji w stylu American Pale Ale, z amerykańskim chmielem, jest zaskakujące. Duży koncern, a jednak. Myślę, że do tej decyzji po części przyczyniło się to, że Grand Championem rok temu zostało Imperial IPA, które uwarzone było później przez GŻ w Brackim Browarze Zamkowym w Cieszynie, skąd pochodzi również Żywiec APA. Poza tym mamy obecnie wciąż rosnącą popularność piw z amerykańskim chmielem i ogólnie wszelkich „craftowych” (chociaż ja wolę określenie rzemieślniczych). Żywiec też widocznie chciał coś sobie uszczknąć z tego (małego mimo wszystko jak dotąd) segmentu rynku i bardzo dobrze się stało, bo dzięki temu więcej ludzi może się zaznajomić z takim stylem jak APA oraz amerykańskim chmielem. Typowy konsument żyw/skiego prędzej sięgnie po coś, co nazywa się Żywiec i jest dostępne w supermarkecie, niż pójdzie do sklepu specjalistycznego po jakiegoś Spirifera czy Wrężla. Zatem ze względu na możliwość edukacji społeczeństwa, jestem jak najbardziej za takimi posunięciami koncernów.

Słyszałem głosy wszechobecne, jeszcze przed ukazaniem się piwa na rynku, że „eeee tam to nie ma amerykańskiego chmielu, oszukujo!”, że „na pewno będzie beznadziejne bo przecież to koncern” i w ogóle że bez sensu. No cóż… Ja już po otwarciu butelki i powąchaniu od razu wiedziałem, że amerykański chmiel jest i to wcale nie musiałem się go na siłę doszukiwać! Byłem w lekkim szoku, bo spodziewałem się jakiejś porażki, ale aromat był niesamowicie cytrusowo-żywiczny, bardzo chmielowy! Czuć, że było chmielone na zimno, więc na etykiecie raczej nie skłamali (bo jest tam takie info). Kolor po przelaniu do szklanki jest typowy dla stylu, czyli jasno-bursztynowy, czy też miodowy, z lekkim, opalizującym zmętnieniem (które też może pochodzić z chmielenia na zimno). Zapach ze szklanki równie ładny, co ten z butelki. Nie ma lipy, jest dobrze. W smaku natomiast, też jest dobrze, czuć aromatyczny chmiel i jasny słód karmelowy, ale brakuje dobrej goryczki. Jest wyczuwalna pewna subtelna, delikatna goryczka, ale jest ona mniejsza niż chociażby w czeskich pilsach. No cóż, ja wiem, że to jest koncern i w tej kwestii nie chcą za bardzo szaleć, bo przecież piwo musi być pijalne dla większości ludzi, nieprzyzwyczajonych do ekstremalnych parametrów. Taka jest polityka koncernów niestety i jestem w stanie to zrozumieć. Całe szczęście, że na aromacie nie oszczędzali i sypnęli amerykańskich chmieli na zimno, a użyli wiele różnych odmian i wszystkie są wypisane na etykiecie, za co też się należy pochwała. Ten aromat niestety już w połowie szklanki jest o wiele słabszy, niż na początku, ale co się dziwić, tak bywa również w przypadku wielu innych piw. Pod koniec już nie pije się tego już tak przyjemnie, ale jednak da się pić i nie ma żadnych wad, a smak chmielu pozostaje aż do dna szklanki.

Haters gonna hate, ale mnie to piwo smakuje. Plus za aromat, minus za goryczkę i ulotność tegoż aromatu pod koniec, ale tak ogólnie, to jest bardzo dobrze. Biorąc pod uwagę wszystkie polskie APA, Żywiec wypada wśród nich średnio, ale biorąc pod uwagę piwa koncernowe, to jest to zdecydowanie najlepsze, co do tej pory jakikolwiek polski koncern o własnych siłach wyprodukował. Idą w dobrą stronę i niech się ta historia rozwija, zobaczymy, może za jakiś czas będą inne style. 🙂

Ocena ogólna drugiej warki: 5/6

Ocena ogólna obecnie: 4/6


Wrężel AIPA

DSCF5887

Browar – Wrężel (warzone w browarze Zarzecze)
Styl – American India Pale Ale
Ekstrakt – 16,5° Blg
Alkohol – 6,8%

Browary kontraktowe ostatnio wyrastają nam jak grzyby po deszczu. Zaczynam już czasami dostawać oczopląsu w sklepie i nie wiem, co wybrać, bo tyle tego jest, ale to znaczy, że dzieje się bardzo dobrze. Polski craft się rozwija i oby tak dalej! Jednym z takich właśnie nowych browarów jest Wrężel. Nazwa, trzeba powiedzieć, dziwna i nie do końca wiem, co ona oznacza. Dla niektórych może być nawet trudna do wymówienia, ale skoro można browar nazwać Spirifer, to Wrężel również i niech się martwi ten, komu taka nazwa przeszkadza. 😉 Mnie nie przeszkadza i uważam, że jest ona interesująca zarówno w brzmieniu, jak i w zapewne swym tajemniczym znaczeniu.

Słówko na temat etykiety. Niestety, ale mi się nie podoba. Jest tam ładny rysunek plantacji chmielu, ale jego oprawa jest kiepska. Te białe paski na górze i na dole mogłyby być w innym kolorze, jakimś ciemniejszym. W obecnej formie etykieta według mnie sprawia wrażenie niedokończonej albo niewyciętej z kartki, na której była wydrukowana. Te białe miejsca odwracają moją uwagę od grafiki. Poza tym litery są trochę mało czytelne, bo nieco zlewają się z rysunkiem. Na szczęście etykieta nie ma u mnie wpływu na końcową ocenę piwa, więc można już przejść dalej i napisać coś o samej „aipie”, bez zwracania uwagi na kwestie graficzne.

AIPA z Wrężla (Wrężela?) ma kolor bardzo ładny, czerwony z lekkim opalizującym zmętnieniem. Piana obfita i ładna, no ogólnie wygląd pierwsza klasa. Jest to pod względem kolorystycznym raczej East Coast AIPA, bo te z zachodu powinny być jaśniejsze i nie takie czerwone. A co z aromatem? Tutaj też nie ma rozczarowania. Zapach jest intensywnie amerykańsko-chmielowy, a więc wyczuć tu można owoce cytrusowe i inne mangowo-tropikalne nuty połączone z lekkim dodatkiem żywicy i echem karmelowych słodów. Bardzo ładny aromat. Powinni robić jakieś odświeżacze powietrza albo choinki do samochodów o takich właśnie „aipowych” zapachach, bo mógłbym to wąchać cały czas! Jeśli chodzi o smak, to również nie ma na co narzekać. Piwo nie jest ani za słodkie, ani wodniste, pełnia jest na odpowiednim poziomie jak dla mnie (nie zgadłbym, że to 16,5° Blg, bo wydaje się lżejsze), nie czuć w ogóle zawartego w nim alkoholu (a to przy 6,8% duży plus!), nie ma przesadnej ilości karmelu i co najważniejsze, czuć w smaku dużo amerykańskich chmieli w postaci owoców tropikalnych i żywic z wyrazistą, całkiem niezłą goryczką. Co tu dużo mówić, bardzo dobre piwo, które przyjemnie się pije. Widać, że ekipa browaru Wrężel zna się na rzeczy. Nie ma w tym piwie żadnych wad, ani takich cech, które by mi nie odpowiadały. Muszę zatem niedługo spróbować innych wrężlowych piw.

Ocena ogólna – 6/6


Pierwsza Pomoc

DSCF4565

Parametry:

Browar – Pinta (warzone w browarze Zarzecze)
Styl – Jasny lager (właściwie pilzner)
Ekstrakt – 10,5° Blg
Alkohol – 4,1%
IBU – 33

Pierwsza Pomoc to jedno z pierwszych piw, jakie uwarzył browar Pinta na samym początku swojej działalności. Z założenia miał to być lekki, jasny lager, w stylu czeskiej „desitki”, którym można szybko ugasić pragnienie i orzeźwić się, szczególnie w upalny dzień. Piwo, które powinno być bardzo pijalne i mało skomplikowane. Niestety szybko znikło z rynku i przez dość długi czas nie było warzone. Nie miałem okazji spróbować pierwszej wersji, ale niedawno Pierwsza Pomoc powróciła do sklepów, jako pierwsze piwo z Pinty uwarzone w browarze Zarzecze. Oczywiście etykieta jest nowa, w stylu tych obecnie używanych, całkiem nawet fajna.

Pierwsza Pomoc ma wygląd idealny dla swojego stylu, czyli złocista barwa, klarowność i ładna piana, która pozostaje w szklance na długo. Zapach jest typowo lagerowo-pilznerowy, czyli słód z domieszką chmielu (w tym wypadku Marynka i Lubelski). Jeśli chodzi o smak, to mogę powiedzieć, że jest to dokładnie to, czego oczekuję od dobrego pilsa. Intensywny chmielowy smak i mocna goryczka, do tego dodatek lekkiej słodowości bez żadnych niedobrych posmaków, takich, jakie można wyczuć w wielu lagerach i pilsach, zwłaszcza zza wschodniej granicy. W wersji butelkowej nie wyczuwam żadnych wad, mimo że w wersji beczkowej obecny był dość mocny diacetyl. Tutaj jednak nie można się do niczego przyczepić. Świetne, lekkie i bardzo dobrze nachmielone piwo. Polskie chmiele, w takim stylu jak pilzner, pokazują, na co je stać. Myślę, że nadają się do niego bardziej, niż do innych stylów ze względu na intensywne ziołowo-leśne aromaty. Lepiej komponują się z czystym profilem pilsa, niż z górnofermentacyjnymi estrami w IPA, z którymi bardziej współgrają chmiele amerykańskie. Zatem zamiast polskich „ipów”, powinniśmy Marynkę, Lubelski, Sybillę, Iungę i inne polskie chmiele sypać do mocno chmielonych pilsów! Nawet chmielonych na zimno. Moim zdaniem to jest właśnie dobra droga dla polskich browarów. A jak będzie, to się okaże. 😉

Podsumowując, muszę powiedzieć, że jest to zdecydowanie najlepszy pilzner, jakiego piłem. Do tej pory moim ideałem był Jever Pilsener, ale jednak Pierwsza Pomoc zasługuje zdecydowanie na wyższą ocenę.

Ocena ogólna – 6/6


Peruwian – piwo domowe z komosą ryżową

DSCF5829

Parametry:

Browar – Browar Nocny (domowy)
Styl – American Pale Ale
Ekstrakt – 11,5° Blg

Dziś będzie nieco inaczej, bo publikuję recenzję piwa domowego. Wszedłem w jego posiadanie w wyniku wymiany w depozycie piwnym, znajdującym się w pubie U Fotografa w Lublinie, a o recenzję poprosił mnie autor tego piwa, którego poznałem będąc na międzynarodowym dniu stoutu w wyżej wymienionym lokalu.

Piwo jest dość nietypowe, ponieważ 26% zasypu słodowego stanowi komosa ryżowa. A cóż to takiego jest? Otóż komosa ryżowa (Chenopodium quinoa) jest to roślina z rodziny komosowatych (Chenopodiaceae), blisko spokrewniona z rosnącym pospolicie w Polsce chwastem, komosą białą (Chenopodium album), zwaną pospolicie lebiodą. Komosa ryżowa posiada jednak większe nasiona, zawierające głównie skrobię, poza tym białka, nienasycone kwasy tłuszczowe i wiele niezbędnych makroelementów. Nasiona te są jadane w formie kaszy lub mąki, w krajach Ameryki Południowej, zwłaszcza w Peru. I tutaj pojawia się pewien problem, ponieważ nigdy nie jadłem komosy ryżowej, przez co nie wiem, jak ona smakuje i nie będę mógł ocenić, czy jest wyczuwalna w piwie. Sam piwowar jednak wspomniał mi, że raczej nie czuć w tym piwie jej smaku, a jedynie pewną „aksamitność” w jego konsystencji. Spróbujmy zatem!

Na początku małe wyjaśnienie, co do informacji na etykiecie. Na zdjęciu można zobaczyć datę rozlewu 6/10/12, jednak jest to błąd, piwo było uwarzone w 2014 roku. Co do stylu, to chyba jest tam napisane AIPA, ale 11,5 to zdecydowanie za mało ekstraktu jak na ten styl (chyba jako minimum przyjmuje się 14), więc uznaję to za American Pale Ale. 😉 Do chmielenia użyto odmian Marynka i Cascade.

Piwo ma barwę jasną, szaro-pomarańczową (na zdjęciu nieco bardziej pomarańczowe niż w rzeczywistości, to przez żarówkowe oświetlenie) i jest mętne. Czyżby ten lekko szary odcień pochodził od komosy? Być może. Takiego koloru jeszcze nie widziałem w żadnym innym piwie. Piana jest niska, ale utrzymuje się do końca cienką warstwą, więc jest OK. Dla mnie piana w sumie nie jest ważna. Aromat jest dość słabo wyczuwalny, głównie słodowy z lekką nutą amerykańskiego chmielu. Da się zauważyć, że to chmiel amerykański, ale jak na ten styl, to zdecydowanie za mało, ja bym wsypał więcej chmielu na zimno. Jednak nie ma się o co przyczepić jeśli chodzi o chmielenie na goryczkę. Tutaj jest konkretnie. Poziom taki, jak lubię, a goryczka jest przyjemna i niezalegająca. Intensywność oceniłbym na średnio-wysoką. Teraz odczucie w ustach. Mam wrażenie, że to piwo jest mało treściwe, trochę wodniste, na pewno można powiedzieć, że wytrawne. Czuć jednak wcześniej wspomnianą aksamitność i gładkość, co może być efektem zastosowania komosy ryżowej. Jest też bliżej nieokreślony, fajny zbożowy posmak, ale nie jestem w stanie stwierdzić skąd on pochodzi. Chmiel w smaku objawia się głównie w postaci goryczki, natomiast część aromatyczna gdzieś ginie, aczkolwiek jest wyczuwalna. Mam też wrażenie, że piwo jest robione na twardej wodzie, ale nie jestem aż takim ekspertem, żeby uznać to za pewnik. 😀 Ale to akurat jest zaleta dla takich stylów jak IPA, APA czy stout, bo wtedy bardziej uwydatniona jest goryczka.

Podsumowując – piwo mi smakowało, wypiłem z przyjemnością. Zmieniłbym jednak dwie rzeczy. Więcej chmielu na aromat i większy ekstrakt, a może chociaż zacieranie bardziej na słodko (nie wiem, jak to było zacierane). Chociaż oczywiście to jest oczywiście moja prywatna, subiektywna, szczera opinia i ktoś inny mógłby powiedzieć o tym piwie zupełnie co innego. Wiem też jedno – muszę spróbować komosy ryżowej! Wcześniej nawet nie wiedziałem o jej istnieniu, ale teraz na pewno kupię, gdy tylko będę miał okazję.

Ocena ogólna – 5/6


Nyks – bogini nocy

DSCF4645

Parametry:

Browar – Olimp
Styl – American stout
Ekstrakt – 13,1° Blg
Alkohol – 5,2%

Znów przytrafiła mi się długa przerwa w blogowaniu, tym razem spowodowana wakacyjnymi wyjazdami, brakiem zapału z powodu letniej przerwy w warzeniu piwa oraz zamieszaniem ze studiami, ale w końcu powracam.

W związku z międzynarodowym dniem stoutu, dziś chciałbym zaprezentować recenzję nowego piwa z browaru Olimp – Nyks. Jest to American stout, a nazwa nawiązuje do bogini nocy, córki Chaosu, matki Tanatosa (boga śmierci) i Hypnosa (boga snu). No no, myślę że nazwa dla lżejszego od Hadesa stoutu jest bardzo dobrze dobrana. 🙂 Kolejna kobieta-stout, ale na etykiecie wygląda jeszcze lepiej od Hery. 😀

Do wyglądu piwa nie ma się o co przyczepić. Kolor idealnie czarny, jak przystało na stout. Niby piana jest dość marna, ale to przez słabe nasycenie, a jest ono przecież takie, jakie być powinno w tym stylu. Może gdyby piwo było nalewane z kega podłączonego do butli z azotem, to piana byłaby lepsza i trwalsza, ale przecież jest w butelce. 😉

Zapach już na wstępie jest bardzo fajny. Kawowo-chmielowy, oczywiście w amerykańskim stylu, gdyż mamy tu do czynienia z piwem chmielonym odmianą Chinook (i tylko tą jedna, więc jest to single hop). W smaku piwo jest dość łagodne. Nie ma tutaj ani agresywnej goryczki, ani nachalnej paloności, jest po prostu ułożone. Wyczuwalny jest fajny chmielowy smak (cytrusowo-iglasty, charakterystyczny dla amerykańskich odmian chmielu), słodowa pełnia na średnim poziomie (ani wodniste, ani za słodkie), po prostu lekkie, sesyjne piwo. Można by pić jedno za drugim. Nie ma też tutaj żadnych wad.

Jedyne, do czego można się przyczepić, to etykieta. Została ona naklejona dookoła butelki, a jest ciut za długa na ten rodzaj opakowania i jedna krawędź zasłania drugą w taki sposób, że ucięty został tekst na etykiecie. Gdyby nakleić odwrotnie, tak, żeby krawędź z tekstem była na wierzchu, to OK, ale w obecnej sytuacji musiałem zdrapywać kawałek etykiety, żeby przeczytać ile to piwo ma alkoholu i odczytać datę ważności. Wygląda na to, że po wprowadzeniu nowych butelek, pozostawiono etykiety do starych, które są nieco za szerokie.

Ogólnie Nyks mi bardzo smakuje, aczkolwiek brakuje mi w nim trochę charakteru, czyli WINCYJ CHMIELU! Mimo wszystko wiem, że sporo osób woli łagodniejsze piwa z mniejszą goryczką, oraz takie bardziej sesyjne i pijalne, a to akurat takie właśnie jest. Zatem wystawiam ocenę bardzo dobrą!

Ocena ogólna – 5/6